2010-11-19

venezia



Ostatnio narobiło się sporo zaległości w postowaniu we viewporcie. I choć aparat wciąż aktywny, ze względu na ciągłą gonitwę za uciekłym czasem nie miałem nawet głowy do tego żeby się tutaj czymś dzielić.
A ostatni czas minął pod znakiem podróżych małych i dużych, i choć te duże wcale nie były tak duże, a tym bardziej nie były długie, to i tak głowa przewentylowana i w środku zagnieżdżają się z gruntu inne myśli.
Jesli chodzi o male podróże, to te z kolei będąc małymi jeśli chodzi o dystans były dużymi jeśli chodzi o skalę, ponieważ musielismy zabrać ze sobą cały dobytek, którego jak się okazuje jest z każdą przeprowadzką coraz więcej. Tak więc nie mieszkamy już na śródmieściu, teraz właściwie nie wiadomo gdzie mieszkamy, bo jest to trudno do czegoś dopasować. Ja uważam że to karłowice, ale mapa katastralna twierdzi że to kowale. Mogą być to i kowale, chociaż wole uważać że jesteśmy na karłowicach, tylko odcięto nas torami.
Mamy piękny maleńki kawałek świata tylko dla siebie i to jest miło, nawet nie miałem czasu o tym pomyśleć zanim się to przenieśliśmy, ale jak już to się stało to poczułem coś głębiej w środku. I oby takich uczuć jak najwięcej.
Zatem klikam z nowego salonu, gdzie przy tymczasowym stole popijam herbatkę i korzystam z piątkowego samotnego wieczoru. A klikać miałem zasadniczo o tym co powyżej pokazane, a więc o krótszej wyprawie, prawie bez bagażu, za to trochę dalszej. Dając się namówić na wspólny wypad z przyjaciółmi do "Włoszech" nie wiedzieliśmy co przyjdzie nam przeżywać przez najbliższe 5 dni: włochy okazały się niewiele cieplejsze od ziemi ojczystej, a kempingowe warunki w lekkich śpiworkach dały nam trochę w kość, i gdyby nie dogrzewanie się wzajemne, wlewając w siebie rozgrzewająco-znieczulające płyny to źle byłoby z nami.
Odwiedziliśmy przede wszystkim wenecki biennale architektury, które niestety nie zrobiło wielkiego wrażenia, i poza niektórymi pojechanymi rzeczami w zasadzie nie było nic ciekawego. Przede wszystkim jest to arena lansu młodzieży młodszej i starszej, najczęściej w popularnym nerd-owskim stylu wystylizowanego pseudointeligenta. I nawet w ramach protestu nie można ubrać dresów, bo to też jest w tym głównym nurcie ostatnio.
Tak więc pobłądziliśmy sobie trochę po Wenecji, odkrywając mniej lub bardziej odkryte już wcześniej miejsca, z małym superwyjątkiem na squatterską knajpkę w srodku wenecji, gdzie zagościliśmy pewnego wieczoru zachęceni swobodnym klimatem i świetnym jamsession (chyba) fajnych gości, co dobrze dawali taki miły dla ucha funk'ujący jazz.
No i na koniec wyjazdu zrobiliśmy sobie (a własciwie to dziewczyny sobie zrobiły) shopping w Bolonii, zatracając się zupełnie w mamiącej umysł konsumpcji.
A jako że lotem bliżej i to w sumie nawet sporo bliżej, to w 2 godzinki byliśmy z powrotem w domu...